sobota, 10 października 2009

...when you play the madhatter

Siedzę sobie w fotelu, na kolanach trzymając podłączony komputer, popijając białą herbatę, nigdzie się nie spiesząc, nie mając w najbliższej perspektywie zrywania się z samego rana, ani jeżdżenia gdzieś po nocach tudzież załatwiania miliona spraw - REWELACJA! Tak sobie posiedzieć na 4 literach. Serio. W sumie to tylko dzisiaj - tym bardziej doceniam.
Mam okazję w końcu posłuchać sobie na spokojnie Big Elf - zespołu odkrytego dzięki Mike'owi Portnoyowi na Progressive Nation (ten wyjazd też byl z lekka na wariackich papierach - godzinę po powrocie miałam umówioną ekipę montażową na mieszkaniu, i zajęcia na 7.30 ;)). Big Elf był jedynym zespołem z PN, którego wcześniej nie znałam. Ideą Progressive Nation jest przedstawienie słuchaczom Dream Theater mniej znanych zespołów (choć np w przypadku Opeth nie bardzo widzę w tym logikę, jednak ich obecność bardzo sobie chwalę, bo w sumie to ich cześciej, niz DT słucham ;]). Wracając jednak do Big Elf - przed PN usłyszałam może ze 2 kawałki - i chyba akurat któreś mniej udane, bo nie utkwiły mi w pamięci - do tego zobaczyłam zdjęcia na tle wielkiego krzyża, pomyślałam "e, jakies chrześcijańskie pitolenie" i nie zgłębiałam tematu. Przed występem Big Elf usadowiłam się na schodkach na przeciwko sceny (swoją drogą bez sensu, że mając bilet na płytę można było sobie usiąść gdziekolwiek, a mając droższy bilet, na sektor - nie można było wejść na płytę) - kiedy tylko jako intro popłynął Imperial March zrozumiałam, że czeka nas coś ciekawego. I nie myliłam się - na scenę wprost z lat 70-tych teleportował się szalony kapelusznik wraz z kumplami. Fundamentem muzyki zespołu jest klasyka lat 70-tych, na którym to z niezwykłym wdziękiem tworzy coś oryginalnego. Dla mnie był to koncert wieczoru - wiem, że to brzmi jak bluźnierstwo biorąc pod uwagę to, co zaprezentował DT, ale na miazgę w wykonaniu DT byłam przygotowana psychicznie ;). Szkoda trochę, że nie zdążyłam na Unexpect (irytowałam się tylko słysząc z daleka dźwięki koncertu stjąc w kolejce do wejścia...). Opeth z lekka rozczarował - po koncercie w Stodole oczekiwania miałam wysokie, do tego narobiłam sobie smaka po tym, jak dowiedziałam się, że będzie coś, czego dawno nie grali... Owszem zagrali - April Ethereal - za co mają plusa, ale... Było poprawnie. Ale jakoś bez ikry - i bez ani jednego utworu z mojej ulubionej płyty ;). DT z kolei to klasa sama w sobie - choć zabrakło mi kilku utworów (aczkolwiek duży plus za Mirror). Był to mój pierwszy koncert DT i muszę przyznać, że bardzo pozytywnie zaskoczył mnie LaBrie, bo o brzmienie wokalu na żywo bardzo się obawiałam. Popisom, połamańcom i innym harcom nie było końca, choc momentami miało się wrażenie lekkiego przerostu formy nad treścią - za to urozmaicenia w stylu biegów dookoła perkusji czy solówek na iPodzie były słodkie ;) Mam wrażenie że ci goście wymiatają już 5. wcielenie z rzędu. Albo w ogóle urwali się gdzieś z kosmosu. Mam nadzieję, że Progressive Nation będzie powtarzany w przyszłości.


Po Progressive Nation zaczęłam zacierać łapki na Porcupine Tree (w moim mieście? OMG!) - jednak życie to sztuka wyboru. Powoli się z tym godzę. Ciężko.