sobota, 10 października 2009

...when you play the madhatter

Siedzę sobie w fotelu, na kolanach trzymając podłączony komputer, popijając białą herbatę, nigdzie się nie spiesząc, nie mając w najbliższej perspektywie zrywania się z samego rana, ani jeżdżenia gdzieś po nocach tudzież załatwiania miliona spraw - REWELACJA! Tak sobie posiedzieć na 4 literach. Serio. W sumie to tylko dzisiaj - tym bardziej doceniam.
Mam okazję w końcu posłuchać sobie na spokojnie Big Elf - zespołu odkrytego dzięki Mike'owi Portnoyowi na Progressive Nation (ten wyjazd też byl z lekka na wariackich papierach - godzinę po powrocie miałam umówioną ekipę montażową na mieszkaniu, i zajęcia na 7.30 ;)). Big Elf był jedynym zespołem z PN, którego wcześniej nie znałam. Ideą Progressive Nation jest przedstawienie słuchaczom Dream Theater mniej znanych zespołów (choć np w przypadku Opeth nie bardzo widzę w tym logikę, jednak ich obecność bardzo sobie chwalę, bo w sumie to ich cześciej, niz DT słucham ;]). Wracając jednak do Big Elf - przed PN usłyszałam może ze 2 kawałki - i chyba akurat któreś mniej udane, bo nie utkwiły mi w pamięci - do tego zobaczyłam zdjęcia na tle wielkiego krzyża, pomyślałam "e, jakies chrześcijańskie pitolenie" i nie zgłębiałam tematu. Przed występem Big Elf usadowiłam się na schodkach na przeciwko sceny (swoją drogą bez sensu, że mając bilet na płytę można było sobie usiąść gdziekolwiek, a mając droższy bilet, na sektor - nie można było wejść na płytę) - kiedy tylko jako intro popłynął Imperial March zrozumiałam, że czeka nas coś ciekawego. I nie myliłam się - na scenę wprost z lat 70-tych teleportował się szalony kapelusznik wraz z kumplami. Fundamentem muzyki zespołu jest klasyka lat 70-tych, na którym to z niezwykłym wdziękiem tworzy coś oryginalnego. Dla mnie był to koncert wieczoru - wiem, że to brzmi jak bluźnierstwo biorąc pod uwagę to, co zaprezentował DT, ale na miazgę w wykonaniu DT byłam przygotowana psychicznie ;). Szkoda trochę, że nie zdążyłam na Unexpect (irytowałam się tylko słysząc z daleka dźwięki koncertu stjąc w kolejce do wejścia...). Opeth z lekka rozczarował - po koncercie w Stodole oczekiwania miałam wysokie, do tego narobiłam sobie smaka po tym, jak dowiedziałam się, że będzie coś, czego dawno nie grali... Owszem zagrali - April Ethereal - za co mają plusa, ale... Było poprawnie. Ale jakoś bez ikry - i bez ani jednego utworu z mojej ulubionej płyty ;). DT z kolei to klasa sama w sobie - choć zabrakło mi kilku utworów (aczkolwiek duży plus za Mirror). Był to mój pierwszy koncert DT i muszę przyznać, że bardzo pozytywnie zaskoczył mnie LaBrie, bo o brzmienie wokalu na żywo bardzo się obawiałam. Popisom, połamańcom i innym harcom nie było końca, choc momentami miało się wrażenie lekkiego przerostu formy nad treścią - za to urozmaicenia w stylu biegów dookoła perkusji czy solówek na iPodzie były słodkie ;) Mam wrażenie że ci goście wymiatają już 5. wcielenie z rzędu. Albo w ogóle urwali się gdzieś z kosmosu. Mam nadzieję, że Progressive Nation będzie powtarzany w przyszłości.


Po Progressive Nation zaczęłam zacierać łapki na Porcupine Tree (w moim mieście? OMG!) - jednak życie to sztuka wyboru. Powoli się z tym godzę. Ciężko.

poniedziałek, 28 września 2009

Sztokholm

Na początku nie dowierzałam - bilety za 21 zl? w obie strony? Prawdę mówiąc nie dowierzałam do momentu, gdy usiadłam w samolocie :D Początkowo miałyśmy jechać we 2, niedoszła towarzyszka podróży się pochorowała - najpierw stwierdziłam, że mi się nie chce samej jechać, ale stwierdziłam, że będę cholernie żałować, jeśli nie pojadę. Szybko założyłam profil na CouchSurfingu i rozpoczęłam poszukiwania hosta - też nie bardzo liczyłam na to, żecoś znajdę, a biorąc pod uwagę ceny noclegów w schroniskach, nastawiłam się psyhicznie raczej na nocowanie na ławce na jakimś dworcu. Tymczsaem, w dniu przed wylotem, ku mojemu zdziwieniu (i po zaspamowaniu połowy użytkowników CS ze Sztokholmu) dostałam 3 maile. W końcu zamelinowałam się u Andreasa z Södertälje (przedmieścia Sztokholmu) - no i w 2. dniu pobytu spędziłam popołudnie z Jonasem (który pokazał mi miejsca, do których bym w życiu sama nie dotarła - np wieżowiec z widokiem na miasto, czy średnioweczną lub wampirzą knajpę).
Dotarłam na miejsce w środę wieczorem i we wtorek od rana ostro wzięłam się za zwiedzanie - na pierwszy rzut poszedł ratusz - wyczaiłam dobrą miejscówkę do poimprezowania 10 grudnia (rozdanie nagród Nobla) - potem muzeum starówka, muzeum noblowskie wieczorem krótki clubbing (krótki - ze względu na ceny piwa w knajpach ;)).
Następnego dnia wybraliśmy się z Andreasem do Djurgården - jako że on nie widział tej części miasta - muzeum okrętu Wasa było diablo ciekawe (w przeciwieństwie do widzianego dzień wcześniej muzeum noblowskiego) - skansen przebiegliśmy dość szybko, bo Andreas się spieszył - potem wybrałam się na spracer po mieście i wieczorem znów wylądowałam w knajpie (oj dawno tak powooooli piwa nie sączyłam ;)).
Następnego dnia uparłam się na Uppsalę i Sigtunę - i w sumie miałam chyba rację, mimo, że Jonas polecał Vaxholm (kto wie, moze innym razem). W Sigtunie podczas polowania na kamienie runiczne (tyle tam tego jest że u ludzi po podwórkach stoją!) spotkałam 2 panie z Polski ("Te kamienie? Nie no nie ma co szukać, trochę czerwonej farby i tyle, jeziorko tu jes ładne..." sic!). Trochę źle wybrałam kolejność, bo w Uppsali byłam, kiedy muzea zaczynały się już zamykać (w Szwcji wszystko jakoś szybko zamykają...) i nie miałam czasu żeby zobaczyć muzeum Linneusza czy Muzeum Gamla Uppsala - ale po starej Uppsali i tak się przeszłam, mimo ceny biletu na autobus miejski. Robi wrażenie (Gamla Uppsala oczywiście... choć cena biletu też ;)). Widziałam też katedrę - jak zazwyczaj nie cierpię zwiedzania kościołów, to przyznam, że ta jest całkiem wypasiona. Podczas pobytu mogłam też trochę pobawić się w rozmów ki szwedzkie - zazwyczaj na moją nieudloną próbę dogadania się po szwedzku w Sztokholmie ludzie reagowali natychmiastowym przejściem na angielski, ale np już w takiej Uppsali - już prędzej się po szwedzku dogadywałam (takie podstawowe rzeczy, typu pytanie o drogę, zakupy...). Fajnie było :) Sztokholm jest pięknym miastem, z czystym sercem mogę polecić każdemu taką wycieczkę. Jest tam nieco drogo, ale też bez jakichś szczególnych tragedii. Za to można bardzo tanio kupić marcepan i świeże figi, z których to uciech z radością korzystałam ;)

sobota, 19 września 2009

Epicki weekend dookoła Polski :D

O koncercie Blind Guardian dowiedziałam się dość dawno... Kolega przyszedł i spytał czy wiem co to, bo mają grać w Płocku za darmo... Szczęka opadła :) W tym czasie (marzec) miałam pewne inne plany na ten weekend, więc wahałam się, bardzo się wahałam, ale byłam raczej na nie (mimo, że z bólem serca...) - no ale jak w kwietniu jakoś dowiedziałam się o Moonsorrow następnego dnia, uznałam, że to już działanie siły wyższej i nie ma co walczyć - trzeba jechać! Połączenie z Wrocławia do Płocka - koszmarne, z Płocka do Szczecina jeszcze gorsze - najpierw stwierdziłam, że pojadę na stopa, ale po perypetiach związanych z drogą z Vizovic stwierdziłam, ze wolę jednak nie ryzykować spóźnienia, w związku z czym w środkach komunikacji i na dworcach spędziłam większość czasu. Ale warto było!
Do obu tych zespołów mam wielki sentyment - obu słuchałam często i namiętnie jakieś 9 lat temu - i słucham do tej pory - może trochę mniej często, ale równie namiętnie (no, chociaż w sumie Moonsorrow nadal często XD).

Akt I - Płock
Dotarłam autobusem - jak się okazało, tylko parę osób nie jechało na koncert, atmosfera była więc bardzo przyjacielska. Płock okazał się być bardzo ładnym miastem - szeroko rozlewająca się Wisła, plaża, żaglówki, mosty (aż patrząc na nie miała ochotę zmienić jednak specjalność...) - Aż trochę szoda że nie mogłam zostać dłużej, ale cóż... Coś za coś.

Szkoda tylko, żę nie udało mi się spotkać ludzi z lastfm z którymi uparcie spamowałam od pół roku (może wszyscy poszli na huntera, bo jak już się rozbiłam i wyszłam szukać to akurat mieli zaczynać grać XD)


Blind Guardian grało w Polsce pierwszy raz - ja widziałam już ich raz w tym roku, na Masters of Rock, ale wiadomo, na tego typu festiwalach publika przyjeżdża na imprezę z nie konkretny koncert, artyści w związku z tym mniej się starają, nie ma czasu na bisy... Tutaj - mnóswto ludzi, którzy przyjechali tylko dla Nich, Jako główna gwiazda - do tego polska publiczność potrafi się postarać :) Przed nimi grali jeszcze Hunter i Acid Drinkers, ale Hunter jakoś specjalnie mnie nie kręci, więc koncertu posłuchałam z daleko sącząc guinessa przywiezionego z zamorskiej wyprawy przez pewnego zacnego młodziana, na Acid podeszłam bliżej, ale to już 3 raz w ciągu ostatniego roku ;]Blind Guardian rozpoczęło podobnie, jak na MoR - od War of Wrath, następnie jeden moich ulubionych utworów Time Stands Still (aż przed oczami stawał król Noldorów pędzący na spotkanie Nieprzyjaciela...), a potem wyprawa przez dyskogragfię, z postojami na najlepszych utworach. Była Valhalla, Było Mirror Mirror, Another Holly War, Punishment Divine, Born In A Mourning Hall, Traveller in Time, było Bard's song (Brawurowo wykonany prez publiczność!) no i przede wszystkim Bright Eyes, któego tak brakowało mi na MoR (tak, jak najpierw byłam ok 4-5 rzędu pod sceną i potem z lekka wypadłam do tyu i zrezygnowana już przestałam się przeciskać - jak usłyszałam początek tego utworu - dostałam takiej siły że wbiłam się pod barierki, gdzie zostałam już do końca :) Podziękowaniom nie było końca, widać, że sami artyści zadowoleni byli z koncertu. A następnego dnia moim pierwszym zakupem były tabletki na ból gardła :)

Więcej zdjęć

Akt II - Szczecin
W końcu udało mi się znaleźć w miarę logiczne połączenie - z tym, że 3h czekanie w Kutnie (kto układa te rozkłady? Pociąg na Szczecin odjeżdża w tej chwili w której wjeżdża ten z Płocka...Dowcipniś...). Po uroczych perypetiach z panią z budki z hamburgerami (zapominającą, co kto zamówił, komentującą klientów itd) i o mały włos nie pojechaniu w przeciwną stronę (Ciekawe, czy perony i zapowiedzi ustala ten sam Dowcipniś - zapowiadany jest pociąg do Szczecina, na zapowiedziany peron wjeżdża pociąg z tabliczkami "Szczecin" - ale jadący w przeciwnym kierunku...). W Szczecinie miałam jeszcze jakieś 3h czasu, spytałam więc pana z IT gdzie by tu pójść, myśląc o jakiejś starówce itd - pan polecił uliczkę z budkami z piwem XD Poszłam więc zobaczyć miejsce, w którym będzie się rzecz odbywać, no i kupić bilet (nie było sprzedaży przez sieć) - no i wpadłam wprost na próbę Svartsot :) Nikt mnie nie wyganiał, miło się słuchało - ale w końcu uznałam, że zespoły i tak zobaczę wieczorem,a tymczasem trzeba coś zjeść i zlokalizować znajomych.
O 19 stawiłam się z powrotem pod drzwiami - zaskoczyła mnie niska frekwencja - spodziewałam się tłumów (MOONSORROW!!!) - a tu garstka ludzi - inna sprawa że o koncercie nigdzie praktycznie nie było informacji (nie licząc krótkiej notki na interii i informacji na stronie klubu, podanej pod koniec sierpnia...) - żadnych plakatów (pod klubem jeden, ale bym nie pomyślała, że to TO moonsorrow...). W końcu jednak sala się zapełniła (no, prawie...) i zaczęło się. Jako pierwsi grali DayziDoxs - po płomiennej zapowiedzi o braciach słowianach itd na scenę wpadł murzyn :D Ciekawostką były teksty po łużycku - no i na tym włąciwie plusy siękończą - ot takie naparzanie - niezbyt pasujące do profilu imprezy. Następnie na scenę weszło Svartsot - trochę obawiałam sie o zespół w swoim czasie (w grudniu odezło 4/6 członków a piąty stwierdził, ze robi sobie długi urlop - myślałam ze to już koniec, a szkoda by było, bo dabiutancka płyta jest bardzo udana, i katowałam ją całe zeszłe wakacje). Gitarzysta dobrał jednak nową ekipę, sądząc po nowych kawałkach, wybór był dobry. Sam koncert - świetny (mimo, że nie było słychać fletu - który w przypadku tego zespołu to... może nie podstawa, ale ta przyprawa która nadaje daniu smak). Wokalista ma świetny kontakt z publicznością, do tego jest tak pocieszny, ze aż ryjek sam się do niego cieszy.

Po Svartosot przyszła kolej na Moonsorrow - na scenęwyszli w standardowym "layoucie" uchlapani keczupem czy innym sokiem pomidorowym, zagrali jak się spodziewałam - ciężko, monumentalnie. Po koncercie konferansjer tłumaczył ich niewyjście na drugi bis tym, że dali już z siebie wszystko - i to chyba prawda - zagrali naprawdę solidnie, jeszcze przez kilka dni po koncercie nuciłam melodię "Sankaritarina" (piękne piękne piękne!). To było głębokie doświadczenie muzyki, z którego długo (i niechętnie ;)) się otrząsam. Dziwny był tylko fakt organizacji takiej imprezy w pomieszczeniu ze ścianą całą w oknach...

Tak czy siek warto było pomieszkać w pociągu, choć tym razem do powrotu znów nie miałam szczęścia i całą noc spędziłam na PKP. Twardym trzeba być. Nie miętkim. W ramach wspomnień - Sankaritarina:



I zdjęcia

wtorek, 8 września 2009

AiC - A Looking In View

Przyznam, że dość sceptycznie podeszłam do informacji o reaktywacji Alice in Chains - AiC bez Layne'a? Pamiętam jak jeszcze za jego życia ubolewałam nad tym, że zespół prawdopodobnie już nie zagra razem. Dobrze pamiętam dzień, kiedy dowiedziałam się o jego śmierci - i smutek, jak tak utalentowany człowiek może przegrać życie. A potem nie wiadomo skąd Cantrell wytrzasnął jakiegoś gościa co niby ma go zastąpić, skrzywiłam się tylko i nie interesowałam więcej sprawą; po ostatnich wybrykach Chrisa Cornella ostatecznie stwierdziłam, że grunge jest martwy jak tylko martwy może być.
Tymczasem... Nowy singel jest świetny - DuVall dobrze sprawuje sięw roli nowego wokalisty, Cantrell nie porzucił swojego stylu... Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze. A jeszcze dziś dowiedziałam się o tym, że AiC w listopadzie zagra w Polsce :D Aż ciarki przeszły mi po plecach - szkoda tylko, że tak drogo, no ale może się uda (już przy kupnie biletów na Prog Nation i Porcupine Tree karta kredytowa poszła w ruch, a tu jeszcze po drodze Moonsorrow, Riverside i Korpiklaani, nie mówiąc o kończeniu remontu xD).

A oto A Looking In View:

niedziela, 23 sierpnia 2009

Therion - Nifelheim

Czasem bywa dziwnie. Np jak w przypadku tego kawałka. Dawno, dawno temu, kiedy płyta "Secret of The runes" była jeszcze młoda, bardzo przypadł mi do gustu. Irytowało mnie jedynie okrutnie to, że totalnie nie wiem o co w nim chodzi, a tego nie lubię. Ok, wstęp po angielsku niby jest, ale to za mało. Szukałam po necie, ale jedyne miejsce gdzie znalazłam tłumaczenie na "cywilizowany" język, to oficjalny fanklub, oczywiście dostęp tylko dla członków. Nie powiem. Zirytowało mnie to. Pogroziłam paluchem, i stwierdziłam "ja i tak qr... kiedyś to obadam". Na pogróżkach się skończyło, po jakimś czasie albumu słuchałam jakoś rzadziej aż w ogóle zarzuciłam, i owa nieznajomość tekstu już mnie tak nie frapowała.
Ostatnio ni stąd ni z owąd, zachciało mi się posłuchać "Secret...". Przypomniawszy sobie owe rozterki, z przyjemnością zagłębiłam się w lekturze tekstu (że też wcześniej nie wpadło mi to do głowy?). Co wyczytałam to zamieszczam... Po naszemu :) (a nuż ktoś inny ma podobne rozterki a szwedzkiego się nie tyka?).



Nifel na północy
Nifel na północy
Nifel na północy
Nifel na północy

Giganci na północy
maszerują przed siebie
stworzeni ze szronu,
światła gęstych mgieł
wstają z wód Hvergelmira
ich ciała są ciężkie
a krok zdecydowany

Mglisty świat pod Helheim
Miejsce umarłych pod Helheim
Mglisty świat pod Helheim
Miejsce umarłych pod Helheim

Smok Nidhogg tutaj podgryza nasze Drzewo
11 rzek zimna wypływa z tej krainy

Heil Nifel!

Nastrand Nastrand
Nastrand Nastrand

Nifelheim Nifelheim
Nifelheim Nifelheim

Zawieramy przyjaźń z siarczystym mrozem,
i z mgłami na północy omiatającymi nasze ciało

Jörmundgang! Nidhögg!


wtorek, 28 lipca 2009

Masters of Rock

W sumie dawno temu to bylo, ale wakacje nie sprzyjaja jakoś blogowaniu (odmóżdżam się nieco expiąc w Last Chaos). Tuż po sesji wakacje zaczęły się z wykopem :) W sumie nie miałam początkowo planów jechać, ale zostałam namówiona - suma sumarum wyszło, że pojechałam jednak sama przez pół świata, żeby dotrzeć do miejscowości oddalonej ode mnie o jakies 160km... Ale warto było :)

Niestety nie wzięłam ze sobą porządnego aparatu, tylko bylegówienko, pod scenę przepchać się ciężko, obiektyw lipny więc nie ma za bardzo się czym chwalić... Ale Hansi bez włosów musi być ;)

Blind Guardian: Ależ mi narobili smaka na wrześniowy koncert w Płocku!
Korpiklaani: Zacnie, tak jak się spodziewałam, aczkolwiek chciałabym ich zobaczyć raczej na jakimś bardziej kameralnym koncercie w klubie
Eluveitie: No cóż... występ mnie nie powalił... Oczywiście, był na poziomie i w ogóle, ale zmieniliby w końcu selistę ;) Widziałam ich trzeci raz, za pierwszym byłam zachwycona, za drugim bardzo zadowolona... Za trzecim - tez mi się podobało, owszem, ale oprócz standardowej setlisty, zabrakło klimatu (jak to na takich festiwalach bywa) - do tego godzina mega idiotyczna - 13.00...
Tiamat: Niby nieźle, ale pozostaje nieodparte wrażenie, że oni czegoś ciągle szukają ale coś znaleźć nie mogą...
Kataklysm: Zacnie.
Keep of Kallessin: Kawał dobrej roboty. Zbyt często ich nie słucham, ale na żywo naprawdę wymiatają. Warto było porzucić konsumpcję browarów i zejść :)
Edguy: Wpadają w ucho. Nie znam ich na tyle, żeby czuć się uprawnioną do oceniania koncertu (ot czasem jakiejś płyty się posłuchało podczas nauki tudzież zamiast oryginalnej ścieżki z jakiejś gry), ale nieźle było.
Rage, Stratovarius: jw
Crucified Barbara: Cholera, zaspalam. Eh, ta śliwowica ;)
Evergrey: Grali po Crucified Barbara - już wstałam, ale słuchałam z pola namiotowego - trochę żałuję, bo jednak co pod sceną to pod sceną...
Nightwish: No cóż... porażka. Strój kobity to nawet nie kicha... to cos strasznego ;) W połowie koncertu poszłam sobie, bo nie było czego słuchać
Voivod: Pozamiatali \m/
Shamaan: Niestety grali po Nightwish - kiedy zdegustowana poszłam do namiotu - miałam tylko chwilę odpocząć... ale kilkanaście godzin drogi, kilka koncertów + kilka piw zrobiły swoje. A przyznam, że ostrzyłam sobie zęby na ten koncert.
Europe: Koncert oglądałam ze wzgórza naprzeciwko sceny - idealny widok na cały teren
festiwalu, publikę, scenę, telebimy (już wiem, gdzie się rozbiję następnym razem ;). Koncert IMO ciut przydługawy, ale "The final countdown" zakończyło ten festiwal w wielkim stylu :)

*Kolejność opisów przypadkowa ;)

Bardziej ogólnie:
+organizacja, zespoły, dojazd pociągiem tuż pod bramki, zaplecze, lokalizacja pól namiotowych i bezpieczeństwo na nich
-brak bisów, czeskie piwo, kurs korony, publika (ci Czesi w ogóle się bawić nie umieją... no ale jak się pija takie piwo... to musi siadać na psychikę ;)), Albert czynny do 19 (w weekend jeszcze krócej!), makabryczny ziąb w nocy i deszcz na Korpiklaani ;)

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Korpiklaani. Na mur beton

Miałam wstrzymać się od blogowania na czas sesji, no ale jak tu wytrzymać, gdy wychodzi nowa płyta Korpiklaani? Pierwszą rzeczą Korpiklaani, która wpadła mi w ręce było "Voice of Wilderness" - katowałam ją w tę i wewtę, i do niej mam największy sentyment - 2 sąsiednie płyty "Tales along this road" i "Spirit of the forrest" też lubię, ale już z taką częstotliwością ich nie słuchałam. Następne - jakoś już mi nie wpadły w ucho.. Może mi się chwilowo przejadło i potrzebowałam przerwy? Kiedy usłyszałam o wyjściu singla "Vodka", pomyślałam "Oho, tematy i piwie sie skończyły? Pewnie znów coś na jedno kopyto..." - ale płyta w kilku miejscach mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła - styl jest taki, z jakiego znamy Korpiklani, czyli humppa, metal i impreza na calego, aczkolwiek spośród ogólnego zgiełku imprezy często fajnie wybijają się gitary i zróżnicowane melodie, dużo tekstów po fińsku... Po pierwszym przesłuchaniu najbardziej w ucho wpadły mi "Mettaanpeiton Valtiaalle" (bardzo melodyjny, na wpół akustyczny kawałek, znaczny udział skrzypiec... wypas ;] ), "Bring us pints of beer" (Najbardziej chyba chwytliwy kawalek z płyty - czad co się zowie), "Humppiaan aarre" - tu z kolei riff bardzo mi przypomina "Hail to the Hammer" Tyra, w okoliczach 0:0:42 przypomina mi nawet jak cholera... Ciekawe, czy to moje skrzywienie jakieś, czy faktycznie... Za 2 tyg bedzie moze okazja zapytać ;); "Sulasilmaa" - na ten utwór też zwróciłam uwagę, dlatego, że coś mi przypominał - konkretnie coś z płyty "Vihma" Varttiny - będę musiała sprawdzić, i porównać jeszcze te dwie aranżacje - pewnie na płycie kryje się jeszcze wiele jeszcze znanych folkowych melodii, których nie zidentyfikowałam i przez to dany utwór nie zapadł od razu w pamięć. I na koniec smaczek "Kohmelo" (co ciekawe - caly kawalek wyjoikowany za który to typ wokalu bardzo cenię Jonnego Jarvela - zwlaszcza za dokonania z Finntrollem i Shamanem). A oto i Kohmelo:


A wracając do tematu sesji. Metal oczywiście zaliczony. Juto beton. Gorzej. Tak czy siak, za 2 tygodnie Korpiklaani zobaczę na żywo. Lepiej ;)